Z pewną nostalgią ruszałam na ten ślub w rodzinne strony. Na szczęście to, co było dobre w okolicznych ślubach nie uległo zmianie, a otwarty i serdeczny sposób, w jaki mnie tam przyjęto sprawił, że praktycznie do końca śledziłam wszystko z uśmiechem nieschodzącym z twarzy. Zabawnym elementem okazał się również fakt, że pierwszy raz w życiu zobaczyłam od środka lokalny kościół, zabytek z XIII wieku, i nie mogłam oderwać od niego obiektywu.
Jakby dla wyważenia ognistego temperamentu swoich gości Edyta i Kamil wybrali błękit na swój kolor przewodni a motywem przewodnim imprezy były podróże i turystyka. Na każdym kroku można się było natknąć na tematyczne elementy, z których najbardziej podobały mi się prezenciki dla gości w kształcie walizeczek czy ciekawostki podróżnicze przypięte do butelek z alkoholem. Niemal całą resztę pomysłowych gadżetów znajdziecie na zdjęciach w reportażu. Jak się dowiedziałam kolejnym ważnym elementem tego ślubu miał się też okazać wiekowy golf, który towarzyszy Edycie i Kamilowi już wiele lat i zrobił z nimi tysiące kilometrów po całej Europie. Świetna prezentacja zdjęciowa oraz wyrecytowana ballada – przygotowane przez chyba najbardziej kreatywnych gości, jakich widziałam (pozdrawiam obu Robertów) – wtajemniczyły mnie w epickie przygody pary i ich wiernego towarzysza na czterech kółkach. Będę trzymać kciuki za to, by służył im jak najdłużej.