Pokonując trasę na Mazury nie do końca rozumiałam co mogło skusić mieszkającą w Warszawie parę by zorganizować przyjęcie w miejscu oddalonym od cywilizacji, do którego od Olsztyna wiodła wąska droga w malowniczych tunelach drzew. Wszystko zrozumiałam gdy zobaczyłam Kawkowo. To trochę tak, jakby ktoś wyjął ze snów i opowieści wymarzony azyl, który mamy w wyobraźni i umieścił go na Mazurach.
Dom w Kawkowie był pełen ludzi, śmiechu i wszechobecnych książek. Sama para młoda kryła się przed obiektywem, ale było warto się im naprzykrzać, żeby zobaczyć zachwyt na twarzy Krzyśka gdy zobaczył pierwszy raz swoją pannę młodą.
Przyozdobiona polnymi kwiatami stodoła stworzyła idealny klimat dla ceremonii humanistycznej. Przemówienia członków rodziny były pełne zabawnych, osobistych anegdotek z życia pary. Ich własna przysięga sprawiła, że wszystkim łza zakręciła się w oku.
A to był dopiero początek emocji poprzedzający całą noc dzikiej zabawy.